Anna Malinowska: „Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci”

Anna Malinowska, "Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci"
Anna Malinowska, "Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci" | fot.: Arte24.pl

Reportaż Anny Malinowskiej Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci to mocna literatura, obok której nie można przejść obojętnie. Ostatni świadkowie historii ośrodków nielegalnej adopcji III Rzeszy odsłaniają szokującą prawdę porwań i przymusowego zniemczania. Jednak w wielu przypadkach to dopiero początek prawdziwych tragedii…

Anna Malinowska, Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci

Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017

„W Lemgo mieszka dziewczynka, której pierwszym wspomnieniem jest duża łąka ciągnąca się za oknem. W rzeczywistości był to zwykły trawnik, ale zawsze będzie myślała o nim jak o łące. Często przesiaduje na parapecie dużego, półkoliście zwieńczonego okna. Tak jak inne dzieci. Nie bawią się, nie śmieją. Siedzą. Nawet rozmawiać ze sobą nie mogą. Gdy próbują, zaraz przychodzą opiekunki i biją. Dzieci muszą się nauczyć nowego języka. Jest trudny, więc lepiej w ogóle się nie odzywać. Opiekunki biją też za inne rzeczy. Dziewczynka czasem w nocy moczy się do łóżka. Za karę lanie dostają wszystkie dzieci. Jak jedno zaczyna płakać, w lament uderzają też inne. Wtedy opiekunki robią im zastrzyki. Dzieci potwornie się ich boją. Po zastrzyku wpadają w otępienie. Nie chce im się już płakać, siedzą przy oknie. Dziewczynka nie ma pojęcia, że nazywa się Basia Gajzler i przebywa w ośrodku Lebensbornu Pommern w Bad Polzin. To dawny dom zdrojowy Luisenbad. Uzdrowisko Bad Polzin (czyli Połczyn-Zdrój) podarowało go 30 października 1937 roku Führerowi, a ten przekazał Lebensbornowi. Do 1939 roku budynek został przerobiony – dobudowano do niego nowy z 60 łóżkami dla matek i 75 dla dzieci. Z raportu z 1941 roku wynika, że pierwsze dziecko w Pommern przyszło na świat 23 maja 1938 roku. Do 1 września 1941 roku przyjęto 541 matek,z czego 45 procent to były kobiety zamężne. Pobyt matki trwał przeciętnie 71 dni. W raporcie nie ma słowa, że w Pommern przebywają również polskie i czeskie dzieci przeznaczone do zniemczenia.” [Brunatna kołysanka]

Lebensborny były ośrodkami kryjącymi w sobie szczególnie mroczną historię. Oprócz oficjalnej wersji, czyli placówek służących niezamężnym kobietom do spokojnego urodzenia dzieck, miały także inną funkcję. Zgodnie z wytycznymi pomysłodawcy, Heinricha Himmlera, stały się miejscami wynaradawiania i germanizacji dzieci pochodzących z ziem polskich, ale także tych, które zostały urodzone w obozach koncentracyjnych, miejscach pracy przymusowej, rodzinach o korzeniach niemieckich. Wystarczyło, że dziecko miało aryjskich rodziców albo pożądane cechy: wiek do 10 lat, blond włosy, niebieskie, odpowiednio rozstawione oczy, właściwy rozmiar nosa. „Dobrą krew” należało pozyskać za wszelką cenę, często porywając z domu rodzinnego, a potem brutalnie pozbawić pamięci, narodowości i zaszczepić odpowiednie wartości kultywowane w III Rzeszy. Takie dziecko trafiało do domów adopcyjnych, nierzadko spotykając się jednak z autentyczną miłością i troską nowej rodziny.

Po wojnie sytuacja młodych ludzi adoptowanych za pośrednictwem Lebensbornów znów zmieniała się w sposób dramatyczny. Dzięki działaniom strony polskiej (przede wszystkim zasłużonego Romana Hrabara), po latach rozłąki, dzieci i młodzież wychowywana w duchu narodowości niemieckiej, trafiali z powrotem do biologicznych rodziców.

Brunatna kołysanka to wstrząsające świadectwa tych, którym zbrodnicza działalność Lebensbornów i brak odpowiednich procedur stosowanych przy powrocie do Polski, niejednokrotnie zwichnęły życie. Autorka dociera do żyjących ofiar zbrodniczej działalności, ludzi, którzy mimo upływu lat nie potrafią się pogodzić z tym, co ich spotkało. Opierając się na dokumentach, wywiadach odtwarza drogę, jaką pokonywali będąc dziećmi. Zdarzają się białe plamy, zagadki, których nie da się rozwikłać, pomyłki, których nikt już dziś nie naprawi. Radość z odzyskania rodziny przeplata się z goryczą.

To ważne świadectwo szaleństwa wojny. Zwłaszcza, że po kilkudziesięciu latach mamy tendencję do zapominania o tym, jakie piekło ludzie potrafią zgotować sobie nawzajem.

 


DP