Proces siódemki z Chicago – recenzujemy najnowszy film Netflixa!

Proces siódemki z Chicago
"Proces siódemki z Chicago" został oparty na prawdziwej sprawie sądowej | fot.: Netflix

Od ostatnich dwóch lat Netflix zaangażował się w produkcję wysokiej jakości kina artystycznego nastawionego na walkę o Oscary. Wśród produkcji Netflixa nagrodzonych przez amerykańską Akademię Filmową można znaleźć m.in. „Irlandczyka” Martina Scorsese, „Historię małżeńską” Noah Baumbacha, czy „Romę” meksykańskiego mistrza kina, Alfonso Cuaróna. W tym roku najważniejszą „oscarową” premierą Netflixa jest bez wątpienia „Proces siódemki z Chicago”, czyli oparty na faktach dramat sądowy wyreżyserowany przez doświadczonego scenarzystę Alana Sorkina. Czy film ma szansę na zdobycie najbardziej prestiżowych nagród w świecie kina?

Polityczny proces, który wstrząsnął USA

„Proces siódemki z Chicago” został oparty na prawdziwej sprawie sądowej, w ramach której amerykański rząd federalny oskarżył osiem osób o zmowę w celu przekroczenia granicy stanowej i wywołania zamieszek w trakcie konwencji wyborczej Demokratów odbywającej się w Chicago. Choć pierwotnie prokuratorzy federalni nie zamierzali nikogo oskarżać, po objęciu władzy przez Richarda Nixona z Partii Republikańskiej postanowiono wytoczyć procesy aktywistom protestującym przeciwko wojnie w Wietnamie. I tak na ławie przysięgłych stanęli obok siebie znani hipisi, socjaldemokratyczni studenci, działacz z MOBE (czyli ruchu antywojennego), a także… przewodniczący Czarnych Panter. Dzięki tak nietypowemu połączeniu osób oskarżonych media szybko zainteresowały się sprawą sądową, która przeszła do historii jako pierwszy polityczny proces w Stanach Zjednoczonych.

Przeciwko wojnie w Wietnamie, czyli kontrkultura w służbie Amerykanów

Sorkin wykorzystał duży budżet, który pozwolił mu na zaangażowanie świetnych aktorów. W „Procesie siódemki z Chicago” znajdziemy gwiazdy takie jak Joseph Gordon-Levitt, Sacha Baron Cohen, Jeremy Strong, Mark Rylance oraz Michael Keaton. Reżyser sięgnął po liczne materiały archiwalne, które przeplatają się z pełnymi politycznej przemocy inscenizacjami protestów w Chicago. Widok gliniarzy pałujących pokojowych protestantów jest niezwykle niepokojący, a reżyser podkreśla opresyjne działania państwa także i na sali sądowej. Sam proces przypomina szopkę, w której od początku wiadomo, że oskarżeni są winni – szczególnie przerażająca jest postać apodyktycznego sędziego, który wielokrotnie łamie amerykańską konstytucję i uniemożliwia skuteczną obronę oskarżonym. Choć filmowi brakuje odrobiny pazura, a duża liczba bohaterów utrudnia wczucie się w ich sytuację, mimo wszystko Sorkinowi udało się osiągnąć swój cel – reżyser pokazał najważniejsze osiągnięcie kontrkultury lat 60, która doprowadziła do zakończenia wojny w Wietnamie i otworzyła amerykańskie społeczeństwo na postęp społeczny.

Choć „Proces siódemki z Chicago” zalicza się do tzw. „bezpiecznego kina„, trudno stwierdzić, czy Sorkinowi uda się osiągnąć cel, a film zostanie obsypany Oscarami. Musimy przyznać, że kilku aktorów zaliczyło bardzo solidne występy, a na plus szczególnie wyróżniał się Mark Rylance w roli prawnika broniącego oskarżonych. Film nie charakteryzuje się wybitną reżyserią czy scenariuszem, także jeżeli Sorkin liczy na Oscara, przewidujemy, że największe szanse ma właśnie Mark Rylance za drugoplanową rolę męską. Jednak na rozdanie nagród Akademii Filmowej musimy jeszcze cierpliwie zaczekać!

TBO